Historia moich kontaktów z Bogiem jest zupełnie zwyczajna.
Pewnie bardzo podobna do historii dziesiątek, setek, może tysięcy innych ludzi na całym świecie.Urodziłam się w rodzinie zupełnie nie religijnej. Przez całe lata, kiedy już zaczęłam się nad tym zastanawiać, nie potrafiłam stwierdzić czy moi rodzice wierzą w Boga.
Ochrzcili nas jednak, mnie i siostrę i w Wielką Sobotę chodziłyśmy z tatem święcić jajka:)
Później mama prowadziła mnie na religię do salki przy kościele, bo to były czasy, kiedy religii nie uczyliśmy się w szkole. Była Pierwsza Komunia, Bierzmowanie. Wszystko jak należy.
Mam nauczyła nas pacierza i wieczorem pilnowała, żebyśmy się modliły, ale sama modliła się z nami tylko, kiedy byłyśmy małe.
Kiedy dziś zastanawiam się nad tym, to nie rozumiem tego. Skoro zrobiła to wszystko, to znaczy, że było to dla niej ważne.
Może modliła się, kiedy nie widziałyśmy?
Dzisiaj robi to z moimi córkami...ale do kościoła wciąż nie chodzi.
No, ale to miała być moja historia...
Do chwili ukończenia szkoły, kościół był dla mnie bardzo ważny. Byłam we wspólnocie, mieliśmy cudownego księdza, robiliśmy wiele fajnych rzeczy. Uwielbiałam tę atmosferę, pieśni i wzruszenia. Nie wiem tylko czy kiedykolwiek pomyślałam wtedy o Bogu.
Później wyjechałam do innego miasta i co innego stało się dla mnie ważne. Miałam zostać artystką i religijność nie mieściła się w wizerunku artystki.
Uważałam, że ludzie tylko udają. Że co innego wyznają w kościele, co innego robią poza nim.
Wszędzie widziałam fałsz i nieszczerość. I nie chciałam mieć z tym nic wspólnego.
Wtedy jednak zauważyłam, że czegoś mi brakuje. Nie potrafiłam powiedzieć czego, ale nie było mi zbyt dobrze.
I zaczęłam pisywać wiersze. Najczęściej były to wiersze do Boga...
I spotkałam cudowną kobietę.
To była mama mojej przyjaciółki ze szkoły.Mieszkała na wsi w górach. Była silną, twardą, budzącą szacunek i respekt kobietą.
Cudowną, ciepłą, dowcipną i dobrą kobietą. Mała pani z białymi jak śnieg włosami i twardymi, spracowanymi dłońmi. Nigdy się nie poddawała.
I ona pomogła mi wrócić.
Nie zrobiła nic wielkiego. Na pewno nawet o tym nie wie, że zrobiła dla mnie tyle dobrego.
Ona po prostu była. Wierzyła w Boga całą sobą.
Wszystko, co robiła, robiła z Nim i dla Niego i dla swoich dziesięciorga dzieci.
I wszystko stawało się tak cudownie proste
Mnie przyjęła taką jaką wtedy byłam.Nie umoralniała mnie, do niczego nie zmuszała. Mogłam robić, co chciałam. Pewnie jest dzisiaj w niebie jako jeden z najlepszych apostołów Jezusa:)
Potem już zawsze byłam wierna
Choć bywało różnie. Był czas, kiedy do kościoła wędrowaliśmy z mężem cały kawał świata, bo w naszym był ksiądz, któremu wszystko było obojętne, a jego owieczki najbardziej.
Jednak od czasu spotkania z panią Michaliną potrafię wybaczać innym ich słabości.Spotykam różnych ludzi, ostatnio najczęściej tych sceptycznych wobec wiary, kościoła i Boga.
Nie gadam jednak, nie przekonuję, nie nawracam, chociaż mam czasami wątpliwości.
Mam
jednak doskonały przykład. Brakuje mi baaaardzo wiele, ale jestem
przekonana, że kogoś, kto ma wątpliwości można przekonać tylko postawą i
własnym przykładem.
No i pokazuję, jak potrafię najlepiej moim dwóm córkom kim jest Bóg. Lubią Go:) i wiedzą, że zawsze mogą się do Niego zwrócić.I to już cała moja historia. Ciąg dalszy się pisze:)
Komentarze
Prześlij komentarz