Cud w Kanie, Giotto, XIV w. |
Cud w Kanie Galilejskiej.
Pierwszy.Od niego rozpoczęła się prawdziwa działalność Chrystusa.
Wszyscy znają pewnie ten fragment Ewangelii, ale jeśli ktoś miałby sobie ochotę przypomnieć, proszę bardzo, można to zrobić od razu, tutaj
Cud w Kanie Galilejskiej. Taki jakiś prosty, zwyczajny, wręcz prozaiczny.
Jezus nikogo nie uzdrawia, nie uwalnia od ciężkich przewinień - przemienia wodę w wino, żeby zabawa weselna mogła trwać.
Po prostu.
Co to znaczy? Dlaczego właśnie tak Jezus zaczyna swoje wielkie Dzieło?
Jak tu kiedyś pisałam, nie jestem kimś, kto mógłby sobie rościć jakiekolwiek prawo do wygłaszania filozoficznych rozprawek, wielkich prawd.
Piszę ten blog, żeby podzielić się tym, co myślę, co jest dla mnie ważne. I nikt nie musi podzielać mojego zdania.
Do rzeczy więc.
Historia o cudzie w Kanie Galilejskiej od zawsze sprawiała, że zastanawiałam się.
Od zawsze sprawiała, że odczuwałam spokój. Powodowała, że moja wiara się umacniała.
Bo ja to sobie tłumaczę tak: jeśli Jezus w obliczu ogromu niesprawiedliwości i cierpienia, znajduje czas, chęć i energię, żeby zrobić coś tak prozaicznego jak zamiana wody w wino, to ja mogę mieć nadzieję na to, że kiedy zwrócę się do Niego ze swoimi sprawami, znajdzie dla mnie czas, chęć i energię.
Często jest tak, że ludzie starają się załatwiać swoje sprawy samodzielnie, bo uważają, że sami sobie dadzą radę, albo nie chcą" zawracać" Jezusowi głowy błahostkami.
A tymczasem, można, a może nawet trzeba zwrócić się do Niego zawsze i w każdej sytuacji.
Że Jezus nie zawsze pomaga?
Bo może Mu tego nie umożliwiamy?
Trzeba wysłuchać czego od nas oczekuje i współpracować.
Ostatnio podczas mszy usłyszałam, że " cud w Kanie Galilejskiej nie dokonałby się bez udziału człowieka". Bo człowiek musiał napełnić dzbany wodą i musiał tę wodę zanieść do starosty weselnego. I musiał zaufać, że się przy tym nie zbłaźni, że Jezus wie co robi, bo co by było gdyby starosta zobaczył w dzbanach wodę?
Tak więc człowiek musiał dokonać pewnego wysiłku i musiał uwierzyć i zaufać.
No i to w tym wszystkim chodzi. Tak mamy się modlić, z wiarą i zaufaniem. I musimy Mu pomóc, nie czekać z założonymi rękami, bo to nie lampa Aladyna, ani wróżka z bajki o Kopciuszku.
No i jest jeszcze Maryja, która zostaje gdzies z boku, jakby niezauważona.
A to przecież Ona zainicjowała to całe wydarzenie.
Może bez Niej ten cud również nie mógłby się dokonać? Może Jezus nie zaprzątałby sobie głowy brakiem wina, przecież niechętnie w pierwszym momencie odniósł się do prośby Mamy: "Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?"
Kto wie?
To Maryja pokierowała ludźmi, mówiąc im, żeby słuchali i wypełniali wszystko, co powie im Jezus.
A potem odsunęła się w cień. Jakby Jej tam wcześniej nie było.
Nie każdy z nas ma mamę, z którą może podzielić się wszystkim i liczyć na wysłuchanie. Nie każdy wie, że taka mama to skarb.
A każdy taką mamę chciałby mieć.
No i ją ma.
Ona wysłuchuje wszystkiego i ona wstawia się w naszych intencjach do Jezusa. To dzięki Niej być może Jezus dowiaduje się się o wielu naszych błahostkach. Tak wnioskuję na podstawie Ewangelii.
Maryja - nasza Mama.
Komentarze
Prześlij komentarz