Niedziela. Wychodzimy z domu. Odświętnie ubrani. Idziemy do kościoła, na niedzielną mszę.
Wokół ludzie podobni do nas.
Młodzi z dziećmi, starsi - pojedynczo lub parami.
Odświętnie ubrani, dostojnie, z namaszczeniem. Głowy dumnie uniesione do góry.
Czasem słychać dzień dobry, kilka słów: co słychać, jak zdrowie.
Zawsze miałam z tym problem, już o tym pisałam.
Z powodu tego,co widziałam wokół siebie, przestałam przychodzić na mszę swego czasu.
Ja wiem, to nie moja sprawa.
Ale ja nie mogę się skupić!
Niedzielna msza wygląda jak piknik.
Pal licho dzieci, wiadomo, one nie usiedzą spokojnie w miejscu. Mają prawo chodzić, gadać, zadawać pytania, pić, bawić się i co tam jeszcze.
Dlaczego jednak dorośli zachowują się jak dzieci?
Dlaczego łażą, dlaczego przede wszystkim spóźniają się, a potem pchają się w sam środek, żeby zająć najlepsze miejsce widokowe?
Dlaczego dorośli ludzie gadają w taki sposób, że przeszkadzają innym?
Dlaczego nie wyłączają telefonów komórkowych, które wydzwaniają przez całą mszę?
Nad innymi sprawami nie staram się zastanawiać. Nie oceniam tego czy się modlą, słuchają, śpiewają.
To ich sprawa, ich decyzja.
Chciałabym tylko, żeby nie przeszkadzali, po prostu.
Ostatniej niedzieli jednak nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
Siedział obok mnie w ławce człowiek, już w pełni dorosły, na oko trzydzieści kilka lat i uporczywie wpatrywał się w swoje ręce. Robił to przez całą mszę.
Robił to jakoś tak intensywnie, że w końcu zwróciłam na niego uwagę.
I co on robił?
On pisał sms-y.
I wtedy właśnie pojawiło się w mojej głowie to pytanie: po co przychodzimy do kościoła?
No bo czy to nie głupie, że dorosły czlowiek udaje sam przed sobą?
Moja mama opowiadała mi, że jako kilkunastoletnia dziewczyna była zmuszana przez babcię do chodzenia do kościoła. Ona i ciocia. Po ich powrocie, babcia pytała o czym było kazanie. Ponieważ obie były wówczas zbuntowane i nie miały zamiaru słuchac babci, umówiły się, że co drugą niedzielę jedna z nich pójdzie słuchać kazania. Tylko kazania, po to, żeby zdać relację po powrocie do domu.
Kilkunastoletnie dziewczyny. Potem obie zdecydowały, że nie po drodze im z kościołem.
Mam nadzieję, że to się zmieni, modlę się o to codziennie.
Jednak wolę ich postawę od postawy wielu ludzi, których znam, albo widuję co niedziela.
Bo to jest szczera postawa. Bo nie kłamią, nie oszukują ani siebie, ani bliskich, ani Boga.
Nie wiem zresztą, jak można chcieć oszukać Boga.
Jeśli się w Niego wierzy prawdziwie, wiadomo, że nie sposób Go oszukać.
Jeśli się nie wierzy, po co stwarzać pozory?
Przed kim, dla kogo?
Ja nie wiem. Ja tego nie rozumiem. Mnie to jednak bardzo przygnębia.
Też dlatego, że mi potem wstyd - przed dziećmi, przed tymi, którzy wciąż coś zarzucają nam katolikom...
Nie generalizuję. Znam dobrych, szczerych, wspaniałych katolików.
Ja nie jestem aniołem.
Nie wiem, jak zakończyć ten wpis, bo nie chcę wcale nikogo oceniać.
Napisałam to, bo smutno zrobiło mi się w tę niedzielę.
Wokół ludzie podobni do nas.
Młodzi z dziećmi, starsi - pojedynczo lub parami.
Odświętnie ubrani, dostojnie, z namaszczeniem. Głowy dumnie uniesione do góry.
Czasem słychać dzień dobry, kilka słów: co słychać, jak zdrowie.
Idziemy do kościoła...
Co to znaczy? Po co tam idziemy? Czyżby na mszę? Czyżby po to, żeby spotkać tam Boga?Zawsze miałam z tym problem, już o tym pisałam.
Z powodu tego,co widziałam wokół siebie, przestałam przychodzić na mszę swego czasu.
Ja wiem, to nie moja sprawa.
Ale ja nie mogę się skupić!
Niedzielna msza wygląda jak piknik.
Pal licho dzieci, wiadomo, one nie usiedzą spokojnie w miejscu. Mają prawo chodzić, gadać, zadawać pytania, pić, bawić się i co tam jeszcze.
Dlaczego jednak dorośli zachowują się jak dzieci?
Dlaczego łażą, dlaczego przede wszystkim spóźniają się, a potem pchają się w sam środek, żeby zająć najlepsze miejsce widokowe?
Dlaczego dorośli ludzie gadają w taki sposób, że przeszkadzają innym?
Dlaczego nie wyłączają telefonów komórkowych, które wydzwaniają przez całą mszę?
Nad innymi sprawami nie staram się zastanawiać. Nie oceniam tego czy się modlą, słuchają, śpiewają.
To ich sprawa, ich decyzja.
Chciałabym tylko, żeby nie przeszkadzali, po prostu.
Po co to całe udawanie
Nie pisałabym tego wszystkiego, bo staram się sobie z tym jakoś radzić sama.Ostatniej niedzieli jednak nie mogłam uwierzyć w to, co zobaczyłam.
Siedział obok mnie w ławce człowiek, już w pełni dorosły, na oko trzydzieści kilka lat i uporczywie wpatrywał się w swoje ręce. Robił to przez całą mszę.
Robił to jakoś tak intensywnie, że w końcu zwróciłam na niego uwagę.
I co on robił?
On pisał sms-y.
I wtedy właśnie pojawiło się w mojej głowie to pytanie: po co przychodzimy do kościoła?
No bo czy to nie głupie, że dorosły czlowiek udaje sam przed sobą?
Moja mama opowiadała mi, że jako kilkunastoletnia dziewczyna była zmuszana przez babcię do chodzenia do kościoła. Ona i ciocia. Po ich powrocie, babcia pytała o czym było kazanie. Ponieważ obie były wówczas zbuntowane i nie miały zamiaru słuchac babci, umówiły się, że co drugą niedzielę jedna z nich pójdzie słuchać kazania. Tylko kazania, po to, żeby zdać relację po powrocie do domu.
Kilkunastoletnie dziewczyny. Potem obie zdecydowały, że nie po drodze im z kościołem.
Mam nadzieję, że to się zmieni, modlę się o to codziennie.
Jednak wolę ich postawę od postawy wielu ludzi, których znam, albo widuję co niedziela.
Bo to jest szczera postawa. Bo nie kłamią, nie oszukują ani siebie, ani bliskich, ani Boga.
Nie wiem zresztą, jak można chcieć oszukać Boga.
Jeśli się w Niego wierzy prawdziwie, wiadomo, że nie sposób Go oszukać.
Jeśli się nie wierzy, po co stwarzać pozory?
Przed kim, dla kogo?
Ja nie wiem. Ja tego nie rozumiem. Mnie to jednak bardzo przygnębia.
Też dlatego, że mi potem wstyd - przed dziećmi, przed tymi, którzy wciąż coś zarzucają nam katolikom...
Nie generalizuję. Znam dobrych, szczerych, wspaniałych katolików.
Ja nie jestem aniołem.
Nie wiem, jak zakończyć ten wpis, bo nie chcę wcale nikogo oceniać.
Napisałam to, bo smutno zrobiło mi się w tę niedzielę.
Komentarze
Prześlij komentarz