foto: Lusi |
(J 20,29)
Cieszymy się, że " ...ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli" to my.
Jasne, jest powód do radości.
Tylko co z tymi, którzy nie widzieli i nie uwierzyli?
Skoro Jezus mówi coś takiego, to znaczy, według mnie, że zakłada, że wie, że po Tomaszu będą inni.
Co z nimi?
Jezus nie przyjdzie dziś, żeby mogli dotknąć Jego ran, tzn. przychodzi, ale nie tak, jak chcieliby ci, którzy naprawdę nie wierzą.
Co z tymi, którzy naprawdę nie wierzą?
Mam jakieś takie niejasne wrażenie, że wciąż się z nimi mijamy.
Jakbyśmy mówili zupełnie innymi językami.
Chcemy ich przekonać do czegoś, czego oni zupełnie nie czują, bo nie mogą ogarnąć swoim umysłem (my zresztą tego też przecież nie ogarniamy), a to umysł właśnie jest dla nich drogowskazem w życiu.
Jak dla Tomasza.
Jak im wytłumaczyć Zmartwychwstanie?
Jak im wytłumaczyć, że Maryja została wzięta do nieba z duszą i ciałem?
Jak im wytłumaczyć Wniebowstąpienie Jezusa?
Jak wytłumaczyć zesłanie Ducha Św?
Jak wytłumaczyć, dlaczego chrzcisz swoje dziecko zaraz po urodzeniu, skoro oni nie wierzą w istnienie szatana i uważają, że swojemu dziecku narzucasz w co ma wierzyć?
Jak im wytłumaczyć, że przyjmujesz Komunię św?
Czym jest Boże Ciało i wiele, wiele innych spraw i zagadnień.
Możesz tłumaczyć, tylko jaki to przyniesie efekt?
Pewnie wielu z nas, co bardziej zagorzałych apostołów, tego doświadczyło.
Człowiek niewierzący nie rozumie Twojej ekscytacji, czasem egzaltacji, kiedy mówisz mu o Jezusie. Śmieszysz go ty i twoje zachowanie, bo nie ogarnia tego rozumem, nie widzi powodu do zajmowania się w ogóle tym tematem.
Modlisz się za niego?
On nie chce, żebyś to robił, bo mu to nie jest potrzebne.
Chcesz, żeby przyszedł do kościoła?
Do tych hipokrytów, którzy w kościele się modlą, a po wyjściu z niego utopiliby go w łyżce wody? Tak właśnie o nas myślą niewierzący w wielu przypadkach, niezupełnie bezpodstawnie.
Tobie jednak zależy na tym, żeby niewierzący uwierzyli.
Z moich obserwacji i doświadczeń, o czym też już tu kiedyś pisałam, bo to taki mój mały konik, tak więc z moich obserwacji i doświadczeń wynika, że nie możemy zrobić tak wiele, tak szybko jak byśmy chcieli, jeśli nie jesteśmy Janem Pawłem II, Ojcem Pio czy kimś podobnym.
Z reguły nie jesteśmy ludźmi tak charyzmatycznymi jak oni, nie mamy takich darów jak oni, nie będziemy więc cieszyć się takim posłuchem i szacunkiem.
Zostaliśmy postawieni tu, gdzie jesteśmy z tymi możliwościami jakie mamy.
I widocznie tak ma być, mamy działać z tym, co mamy.
A przecież nie mamy tak mało
- 10 przykazań. Trzymaj się ich. Pokaż niewierzącym, że można, że warto, że to wcale nie jest takie trudne.
- Nie kłam, w żaden sposób.
- Jeśli popełnisz błąd, przyznaj się do niego, w końcu każdy je popełnia.
- Powstrzymaj się od wydawania niepotrzebnych, pochopnych opinii o ludziach, którzy Cię otaczają. Pomijając już nawet przykazanie, to to jacy są, każdy widzi, ale:
- po pierwsze, jakie masz prawo do oceniania kogokolwiek
- po drugie, niekoniecznie każdą opinię trzeba wygłaszać
- po trzecie, każdy może mieć na ich temat swoje zdanie - Wykonuj swoją pracę dobrze.
- Kiedy Cię pytają o Twoją wiarę, mów otwarcie.
- Mów o Jezusie, kiedy jest okazja, ale nie nachalnie, bo to i tak nie przyniesie dobrego efektu.
- Nie zachowuj się, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy i nie dawaj innym odczuć, że jesteś od nich lepszy z powodu tego, że Bóg obdarzył Cię swoją łaską.
No i na koniec, skoro właśnie wiara jest łaską, módl się o nią dla wszystkich niewierzących.
Dla Boga, jak wiesz, nie ma rzeczy niemożliwych.
Wiem z doświadczenia, że taka konsekwencja przynosi na początek szacunek, a później pojawiają się pierwsze pytania.
Jeszcze nie wiem czy kogoś dzięki temu uda mi się przyprowadzić do Jezusa, ale skoro już ktoś pyta sam, to być może zaczyna otwierać się na łaskę?
Komentarze
Prześlij komentarz